Forum www.blastwavepst.fora.pl Strona Główna
 Home    FAQ    Szukaj    Użytkownicy    Grupy    Galerie
 Rejestracja    Zaloguj
Czerwony Świt

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.blastwavepst.fora.pl Strona Główna -> Przydrożny pub
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Shawn
Administrator
PostWysłany: Pon 1:12, 11 Lut 2008 Powrót do góry


Dołączył: 15 Sty 2008

Posty: 241
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Znikąd.

Czerwony Świt.
Część pierwsza, w której poznajemy rycerzy Południa i Północy, a także dowiadujemy się o przeznaczeniu jednego z nich.


Gdy razem ze świtą wjechaliśmy na ośnieżoną równinę Ragdasiir ołowiane chmury przesłaniały słońce. Wojownicy z obstawy byli zziębnięci, mimo futrzanych płaszczy i kołpaków z grubego futra i skóry. My, Południowcy, nienawykli jesteśmy do tak niskich temperatur, a tym bardziej do dnia ciągnącego się tygodniami. W naszych rodzimych stronach dni bywają tak upalne, że woda paruje po zetknięciu się ze skałą i nie pozostawia po sobie żadnego śladu. Na równinie Ragdasiir woda wylana z manierki zmieniała się w lodową rzeźbę, ścięta w jednej sekundzie przez mróz. Osady oddzielone były od siebie średnio o miesiąc marszu, zaś trakty musieliśmy wytyczać sami, gdyż na dobrą sprawę ani jedna droga nie była widoczna. Moi towarzysze – a pomnieć należy, że to jedni z najmężniejszych żołnierzy w całym znanym świecie – marnieli w oczach, stając się cieniami dawnych dni. Ot, Matsurikiro młodszy ode mnie o niespełna dwie wiosny, syn chłopski wyniesiony ponad stan. Postury był słusznej, toteż nie dziwota, że posługiwał się ogromnym mieczem khai-arachi, któremu nadał imię Blask. Gdy w zeszłym tygodniu natrafiliśmy na grupę górali żaden z nich nie podszedł do Matsurikiro, póki ten kręcił szerokie młyńce Blaskiem. Szeroka na dziesięć cali i długa na ponad półtora metra klinga cięła mroźne powietrze Ragdasiir niby skrzydła świętych smoków krain Południa. Stal przywodziła na myśl rozdrażnioną kobrę, gotową bronić swego gniazda przed napastnikami, a dzierżący ją wojownik wyglądem przypomniał mi niedźwiedzia, którego jako dziecko widziałem z ojcem w stolicy Złotego Imperium. Tego dnia górale zostali przez nas wybici z wysokości końskich grzbietów. Matsurikiro, jako jedyny mistrz khai-arachi pośród mojej służby walczył piechotą, ponieważ jego broń wymagała dzierżenia w obu rękach by zadać śmierć naszym wrogom.
To był dzień Ognia, jeśli wierzyć kalendarzowi Południa. Jednak między sobą ochrzciliśmy ten dzień dniem Śniegu, gdyż padał on obficie i wydawać się mogło, że dopiero wizja zmierzchu bogów, popularna na Północy, przerwie te opady. Jednak widać czuwały nad nami duchy przodków, gdyż jeszcze tego samego dnia ujrzeliśmy smoki. Zwierząt było cztery, każdy z nich stał na tylnych łapach ze skrzydłami rozłożonymi do lotu. Ich łby skierowane były na wszystkie strony świata, lecz wyglądały na martwe. Jakby zamarzły na tym zapomnianym przez bogów i ludzi pustkowiu. Jednak z bliska okazało się, że jest to perfekcyjnie wykuta w kamieniu rzeźba, tak ogromna, że można w niej było umieścić fortecę. I zaiste tak było. Tułowia smoków mieściły w sobie wieże, skrzydła zaś były ozdobnymi murami. Między tylnymi łapami zwierząt znajdowały się bramy – w tym południowa, pod którą stanęliśmy. Czuliśmy wszechogarniający majestat tej twierdzy, nietkniętej nawet zębem czasu.
- Staaaaaać! – Ryknął na nas gardłowy głos, od którego paru wyrostków z mojej obstawy podskoczyło w siodłach. Głos, przypominający mi lwi ryk, echem odbił się po okolicznych pagórkach i borach. – Kto jedzie?!
- Knyoshi Mutsukoryon! – Ryknąłem do strażnika, zaś mój własny głos wydał mi się żałosny i piskliwy jak u sępa. – Rycerz Imperatora!
Chwila milczenia, potem niewyraźne, podniesione rozmowy prowadzone w obcym, surowo brzmiącym języku. Rozkazy, będące w zasadzie szczeknięciami. A potem kołowrót począł się kręcić, bo drewniana brama rozstąpiła się przed nami, ukazując stalowe, lśniące w śniegu kraty.
W bramie stało dziesięciu rosłych mężczyzn. Większość nich posiadała włosy długie i bujne, przeważnie rude, poprzetykane jaśniejszymi pasmami. Tylko u jednego z nich kolor włosów oceniłem na podstawie złotej brody, gdyż nosił pozłacany hełm z wysokim, błękitno-czerwonym pióropuszem. Napierśnik zbroi przesłonięty był częściowo grubym płaszczem w kratę, którego sprzączka znajdowała się na lewym ramieniu, u pasa zwisał miecz o rękojeści zdobionej na kształt orlej głowy. Spodnie nosił ciemnoszare, wpuszczone w cholewy butów.
- Słyszałem o tym człowieku. – Szepnął do mnie Matsurikiro jadący u mego boku. – To nikt inny, jak Eryk Samotny Orzeł Vargsson, wódz Legionów Północy i przy okazji jeden z najprzedniejszych rycerzy w Imperium.
- A to Smoczy Dwór. – Odparłem, gdyż sam wiedziałem nieco o Samotnym Orle. – Twierdza niezdobyta od czasów, gdy bogowie opuścili nasz świat i udali się na szczyty świętych gór.
Eryk Samotny Orzeł spoglądał na nas surowo spod swego marszałkowskiego hełmu, marszcząc groźnie brwi. Kodeks rycerski nakazywał gościom zsiąść z konia przed swymi gospodarzami i okazanie szacunku, przez ofiarowanie miecza panu domu. Tak więc zsiadłem z wierzchowca, zaś moi towarzysze ustawili się w czworobok za mymi plecami. Dobyłem miecza, obróciłem nim parokrotnie nad głową, kręcąc syczące w lodowatym powietrzu młyńce, obróciłem się tanecznie i klęknąłem, kładąc klingę katany na otwartych dłoniach. W międzyczasie zdołałem jeszcze zdjąć hełm, który zdobiły bycze rogi – symbol synów Ryona. Samotny Orzeł zmierzył mnie surowym spojrzeniem, legioniści na mój pokaz zareagowali nieprzychylnym pomrukiem, zaś żołnierze ze świty milczeli, oczekując w skupieniu na to, co uczyni centurion Eryk.
- Miecze południowych rycerzy zbędne są Legionistom Północy – Rzekł łagodnie, podchodząc do mnie. Dostrzegłem w jego ręku buławę, przypominającą łeb drapieżnego ptaka. Głos Vargssona brzmiał niby wewnątrz mosiężnej surmy, a od postaci centuriona promieniał swoisty majestat i spokój. – Spójrz na mnie, synu Ryona. – Nakazał, a ja nawet przez ułamek sekundy nie myślałem o oporze. Choć obyczaj zabraniał patrzenia w oczy gospodarzowi. – Tak lepiej. – Mruknął basowo, uderzając buławą w otwartą dłoń. Mierzył mnie badawczym spojrzeniem szaro-błękitnych oczu i widać oceniał. Budowy jestem wątłej, a zbroję noszę nowszą, kutą przez ciemnoskórych kowali z znad morza Kerinagrel. Większość rycerzy na Południu i na Wyspach nosi tradycyjne, skórzane zbroje, jednakże nie dają one takiej ochrony jak moja. Na dobrą sprawę też wygląda jak tradycyjna, bo składa się z prostokątów połączonych rzemieniem. Z tą różnicą, że te prostokąty są stalowe.
- Leif!
- Tak jest, wasza wielmożność!
- Centurionie, na bogów. – Poprawił go z naciskiem Samotny Orzeł. – Waćpana Knyoshi’ego ulokuj w jednej z moich komnat. Wojowników z jego świty rozmieść w nowych koszarach. Tych dla gości. – Rudy mężczyzna nazwany Leifem pokiwał gorliwie głową, aż ruda czupryna przykryła mu oczy. Odgarnął włosy energicznym ruchem dłoni w skórzanej rękawicy.
- Panie – Odezwałem się dyskretnie, świadom nietaktu, jaki poczyniłem przerywając centurionowi.
- Centurionie. – Odparł mi machinalnie Eryk.
- Centurionie, czy w kwaterze mógłby zamieszkać także mój giermek, Matsurikiro?
- Który to? – Zmarszczył brwi Vargsson, wodząc spojrzeniem po jaskrawo odzianych żołnierzach z mojej świty.
Z czworoboku konnych wychylił się jeden w błękitno-czarnej zbroi i z długim mieczem na plecach. Matsurikiro, chłopski syn. Nie uniósł wzroku na centuriona, zsiadł z konia i klęknął na jedno kolano.
- Jam jest. – Rzekł w końcu, gdy żołnierze Eryka wydali się zniecierpliwieni ceremoniałem.
- No i dobrze. – Zatarł ręce gospodarz, szerokim gestem zapraszając nas wszystkich za bramę.


* * *

Knyoshi i jego świta przejechali przez bramę, korzystając z zaproszenia Eryka Vargssona, zwanego Samotnym Orłem. Zasłużenie nosił ów przydomek, gdyż jego warownia wznosiła się pośród dolin i lodowych pustkowi niczym wyspa, zalewana przez morza goblinów, orków i zupełnie dzikich barbarzyńców. Wzrokiem zaś, jak mawiano, sięgał dalej nawet od długowiecznych Cesarzy, którzy przewidywali o wiele więcej niż ich maluczcy poddani. Znana była w Imperium historia o tym, że Vargsson jako młody jeszcze szlachcic miał dwóch sąsiadów, którzy bezustannie wadzili się o jałowe stepy na ówczesnej granicy Imperium. Pewnego jednak razu wojna przetoczyła się przez włości Eryka, jego chłopi dostali się w niewolę, a on sam został raniony. I cóż wówczas uczynił Samotny Orzeł...? Odczekał. Lizał rany, powiększał majątek. W tym czasie zmarł bezdzietnie jeden z sąsiadów, a drugi, osłabiony wojną, nie był w stanie przejąć jego ziem. Tym oto sposobem Eryk Vargsson został najpotężniejszym magnatem północy, by w końcu stać się centurionem i dowódcą załogi w Smoczym Dworze. Ostatniej ostoi cywilizacji przed dzikimi królestwami barbarzyńców, orków i goblinów.
Gdy Mutsukoryon i Matsurikiro odprowadzili swoje konie do stajni i ruszyli za żołnierzami centuriona Vargssona, ich oczom ukazywało się surowe piękno warowni. Na ścianach znajdowały się ornamenty, pełniące równocześnie funkcję drogowskazów dla niepiśmiennych gości. Drzwi każdej komnaty ozdobione były płaskorzeźbami w drewnie, oraz runicznymi napisami, których południowcy nie umieli odczytać. Legioniści posługiwali się twardą i szorstką mową ludów Północy, zwanej także, Elgaardem. Tylko Eryk mówił do Knyoshi’ego i jego druha w mowie urzędowej Imperium. Wyjaśnił im, że w języku jego żołnierzy warownia zwie się Gädrön Egrüd i jest zapewne starsza niż samo Imperium. Prawdopodobnie wzniosły ją elfy, lub krasnoludy nim obie te rasy odeszły w zapomnienie. Pewnym jednak było, że przedstawiciele obu tych ras władali zamkiem. Świadczyły o tym głównie lochy i wieże, gdzie gęsto było od roślinnych motywów wykutych w kolumnach, a także runach ochronnych w głębokich kazamatach. Co tam przetrzymywano...? Tego Eryk nawet nie chciał sobie wyobrażać. O krasnoludach krążyły różne złowieszcze opowieści, jak na przykład ta mówiąca o sposobie sprawdzania ostrości berserkerskich toporów. Otóż krasnoludzki berserker stawał naprzeciw jeńców i ścinał im czerepy. Im więcej ściął tym topór był lepszy i większy był prestiż kowala.
Zazwyczaj ścinali do czterech za jednym pociągnięciem, lecz mówiło się o mistrzu topora, który nawet sześciu za jednym zamachem kosił.
Widać nie tylko u ludzi zdarzały się przypadki gigantyzmu.

* * *

Centurion wskazał nam komnatę w wieży południowej. Znajdowała się ona dokładnie w zamkniętym pysku smoka, który ową wieżą był. Przez okienka-nozdrza wpadał snop światła i powiew lodowatego powietrza równiny Ragdasiir. Kazałem przydzielonej służbie natychmiast zakryć okna błonami i uszczelnić je.
Zełgałbym bezczelnie, nazywając komnatę skromną. O nie. Nie była to surowa, wojskowa kwatera, lecz apartament godny najwykwintniejszych magnatów, takich jak Eryk Vargsson, Samotny Orzeł. Na ścianach, zbudowanych na kształt smoczej czaszki, wisiały gobeliny przedstawiające bitwy z barbarzyńcami, goblinami i orkami, którzy napadali na Smoczy Dwór. Zrazu rozpoznałem centuriona Vargssona z kopią szarżującego szeregi okrytych zwierzęcymi futrami orków i pokracznych goblinów wznoszących szpaler włóczni przed swymi większymi pobratymcami. Na gobelinie Eryk odziany był w jasnobłękitną zbroję, na jego hełmie wyróżniał się pióropusz centuriona, inny od pozbawionych ozdób hełmów pozostałych legionistów. W tarczy dostrzegłem orła na błękitno-białej szachownicy. Ta sama szachownica zdobiła kropierz i płaszcz Samotnego Orła. Następna scena przedstawiała Legiony Północy w samym sercu bitwy. Pozbawiony hełmu i kopii Vargsson siekł mieczem jak szatan, u jego boku piętrzyły się trupy rozsiekanych bestii. Z tej bitwy nikt nie wyszedł bez ran. Jednak dostrzegłem też coś dziwnego. Mianowicie między wojownikami Legionu znajdowało się kilkanaście postaci w typowo południowych zbrojach. No i ten rycerz walczący przy Eryku. Zbroja uderzająco podobna do mojej, jeśli chodzi o kolory, ale całkowicie różna pod względem kształtu. Choć w ręku wojownika znajdowała się katana nosił on tarczę, a na niej czarny, byczy łeb na zielonym tle. Barwy mojego rodu. Na bogów, co to ma oznaczać? I co ma oznaczać pustka na dalszej części gobelinu? To nie mogło mieć miejsca. Nigdy nie walczyłem z orkami czy goblinami. To przeszłość, czy przyszłość? Bogowie, o co w tym wszystkim chodzi?!
Z jałowych rozważań wyrwał mnie Matsurikiro.
- Panie, dobrze się czujesz?
Spojrzałem na niego błędnie, przez jakiś czas nie mając pojęcia, co odpowiedzieć. Potrząsnąłem głową.
- Dobrze, Matsurikiro. Podróż mnie wyczerpała, ot co.
- Nie wątpię, panie. – Odparł mi giermek, skłaniając głowę. Zdążył już zdjąć zbroję i hełm, których kodeks zakazywał nosić wojownikom, którzy zatrzymywali się w gościnę. Mój pancerz spoczął obok drewnianego okna zakrytego błoną, opodal łoża. – Cóż to za gobelin, jeśli wolno wiedzieć?
- Żaden. – Rzekłem natychmiast, splatając ręce za plecami. Większość ludzi na południu ubiera się na co dzień w długą dzienną suknię ściągniętą w pasie. Barwy wojowników to czerń i biel, tak więc obaj ubrani byliśmy na biało po zdjęciu zbroi. – Choć... Pewnie to kolejne zwycięstwo centuriona Vargssona.
- W to nie wątpię, panie. – Odrzekł giermek, podchodząc bliżej. Wysokie, czarne buty zastukały o kamienną posadzkę, gdy szedł. Nie znoszę tego dźwięku. Puk-puk-puk-puk, jak uderzanie w coś kamieniem. Miałem wrażenie, że każdy z tych odgłosów to właśnie kamień uderzający mnie w głowę. – Tylko pragnę zauważyć, że Jaśnie Oświecony Centurion jest ranny i to ciężko. – Wskazał na postać Samotnego Orła broczącą krwią z wielu ran. – Bestie mają przewagę liczebną, ale nie są w stanie dorównać Legionistom. Bitwa zostanie przez nie przegrana, mimo zabicia Jaśnie Oświeconego Centuriona. – Mój giermek przygryzł wargi.
- Skąd to wiesz? – Zdziwiłem się. Wieszczem przecież nie był i raczej takim nie będzie.
- Mam takie przeczucie, panie. Niejasne, ale jednak. Centurion Vargsson nie dożyje kolejnej wiosny.

* * *

Centurion Eryk Vargsson siedział za swym dębowym biurkiem, zwrócony plecami do ogromnych rozmiarów kominka, w którym płonęły polana sosen, narąbanych przez legionistów jeszcze przed zimą. Na wypolerowanym blacie znajdowało się kilka drewnianych talerzy, na nich zaś resztki wieczerzy złotobrodego wodza. Dziczyzna, oraz trochę warzyw, które przywieziono z dalekiego południa. Izbę oświetlało kilka pochodni, lecz jej kąty były ciemne jak szumiący za oknem sosnowy las. Samotny Orzeł splótł dłonie na wysokości ust i zmarszczył czoło. Poprzetykane pasmami siwizny jasne włosy ściągnięte były rzemieniem na wysokości karku, zaś odsłonięte, kudłate przedramiona pokrywały stare blizny. Nie pamiętał nawet, kiedy nabawił się większości z nich. Starał się oczyścić umysł ze wszystkich myśli, a było to nad wyraz trudne, ze względu na toczoną przez nie bitwę w umyśle Eryka.
- Cóż się dzieje, Samotny Orle? – Odezwał się dobrze znany centurionowi głęboki głos.
- Nic, Kruku. Zupełnie nic. – Odparł mu wódz, nawet nie otwierając oczu.
- Zupełnie nic, Orle...? – Kruk wychynął z cienia, lecz zdawało się, że ten podąża za nim i oblepia wszystko wokół niczym smoła. Z mroku błyszczały tylko rubinowe oczy Kruka. – Widzę przecież, że toczysz z sobą samym batalię, w której nie może być zwycięzcy... – Na niewidocznych wargach tajemniczej istoty wykwitł uśmiech, którego Vargsson nie widział. – Myślisz o swym przeznaczeniu, prawda? O smagłych rycerzach z południa?
Centurion groźnie zmarszczył brwi i spojrzał na Kruka. Sięgnął po metalowy kufel piwa, któremu rzemieślnik nie poskąpił ozdób, i upił solidny łyk kwaśnawego wina.
- Odejdź, demonie, pókim dobry. – Rzekł Samotny Orzeł, zaciskając prawicę wokół uchwytu kufla.
- Nie masz prawa mi grozić, drogi Eryku. – Sparował tamten, mrużąc rubinowe oczy.
- Czyżby? – Uśmiechnął się krzywo mężczyzna. – Jesteś tu gościem, piekielna maro. Nieproszonym w dodatku, a panoszysz się jak u siebie, co jest w nad wyraz złym guście tu, na północy.
- Mam to gdzieś, Eryku. – Rzekł chłodno Kruk. – Nie zmienisz przeznaczenia, nie wiesz o tym? Nie jesteś pierwszym wielkim wodzem, który chciał manipulować losem. Jak dotąd nie udało się to żadnemu. – Ostatnie zdanie demon wypowiedział nad wyraz dobitnie.
Po słowach Kruka zapadła cisza. Ogień trzaskał w kominku, za oknem szumiały sosny. Eryk Vargsson spojrzał przeciągle na istotę o rubinowych oczach i westchnął.
- Czerwone jastrzębie wyczekują naszego końca...
- ...nasz dom jest za liniami wroga. – Dokończył za niego duch. Później obaj patrzeli na siebie w milczeniu, doskonale wiedząc, że nadchodzi czas Czerwonego Słońca.

Koniec części pierwszej.

Od autora: Panowie... Jestem dumny z tej historii. Pracowałem nad tym od końca grudnia i mam nadzieję, że doszlifowałem do perfekcji wszystkie jego elementy. ^^ Czekam na krytykę.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Han
PostWysłany: Śro 15:44, 13 Lut 2008 Powrót do góry


Dołączył: 24 Sty 2008

Posty: 113
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Z kondź napefno.

Dlaczego w offtopie, nasuwa mi sie pierwsze pytanie. Reszta jak przeczytam Razz

Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.blastwavepst.fora.pl Strona Główna -> Przydrożny pub Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB :: phore theme by Kisioł. Bearshare