Forum www.blastwavepst.fora.pl Strona Główna
 Home    FAQ    Szukaj    Użytkownicy    Grupy    Galerie
 Rejestracja    Zaloguj
Opowiadanie

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.blastwavepst.fora.pl Strona Główna -> Świat
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Corey
Administrator
PostWysłany: Wto 23:53, 15 Sty 2008 Powrót do góry


Dołączył: 15 Sty 2008

Posty: 336
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Szczecin

"No rusz się!" - powiedział cicho zdenerwowany pod nosem. Pchnął jeszcze raz, tym razem właz pościł. Otworzył się skrzypiąc niemiłosiernie, po czym opadł na betonowy chodnik z metalowym trzaskiem, który rozniósł się po całej okolicy jako głuche echo. Drenar Nie spodziewał się jakiejkolwiek odpowiedzi na to echo. Od kilku dni nie widział w mieście żywej duszy. Może się wydostali z lodowego piekła, a może w nim zostali na zawsze. Kto to wie. Jeszcze niedawno widział trójkę postaci przebiegających gdzieś przez główną ulicę, nie zawołał ich, obserwował tylko przyklejony do ściany to co sie dzieje, wyglądając zza rogu. Bał się, że nie zostaną jego przyjaciółmi. To było całkiem niedawno.

Pół roku temu nic nie wskazywało na to, ze świat tak skończy. Przeklęta polityka i interesy państw. Drenar nie miał pojęcia co sie tak naprawdę stało, ale wiedział, że prawie wszystko zostało zrównane z ziemia. Miasta opustoszały z dnia na dzień. Narodzily sie strach i panika. Później zaczęła sie walka. O żywność, miejsce do spania, o broń, a gdy przyszła zima także o ciepło. Wspominając to Denar zadał sobie pytanie, co jeśli zabraknie żywności w sklepach? Nie maja też one wiecznej dat ważności. Musiał sie stad jakoś wydostać, nie miał pojęcia jak. Ta myśl ciągle wirowała w jego skołatanym umyśle. Tego dnia pogoda była jeszcze bardziej parszywa niż zawsze, lodowy wiatr muskał swym ostrym językiem policzki Drenara. Był szczelnie ubrany, to cud, ze znalazł dawny kombinezon narciarski, dawny, bo wątpił żeby ktokolwiek jeszcze jeździł na nartach. Czapka, szalik i gogle, wszystko co było mu potrzebne do wyjścia w taki mróz miał. I jeszcze pół roku temu gdyby wyszedł ubrany w taki sposób na ulicę, przechodni by go wyśmiali. Teraz nie miał nawet kto go wyśmiać. Za bardzo wspominał przeszłość.

Wygrzebał się po żelaznej drabinie do góry i stanął na nogach. Gdy tylko podniósł głowę ujrzał morze gruzów, wielką, obecnie pokryta białym płaszczem, nekropolię gatunku ludzkiego. Wiedział, ze te każde miasto zamieniło sie w cmentarz. A on sie czuł jak umarły, który szuka swojego grobu. Spojrzał w dół, tam skąd przyszedł. W odpowiedzi ujrzał czarną otchłań. Kanalizacja mogła wydawać sie najlepszym miejscem, jednak to tam właśnie nocował od dłuższego czasu.

Kilka tygodni temu, gdy jeszcze na drzewach były pomarańczowe liście znalazł to miejsce z towarzyszem, którego imienia nawet nie znał. Ich znajomość była zbyt krótka żeby Drenar mógł cokolwiek o nim wiedzieć. Szli cuchnącym korytarzem ścieków, bez jakiegokolwiek celu, mieli przeczucie ze mogą tutaj coś znaleźć. Po "wypadku" każdy myśli innymi kategoriami. Podróż ta okazała sie wyjątkowo owocną, po dość długim czasie wędrówki znaleźli coś czego nie spodziewali sie znaleźć. Luka w ścianie, wyraźnie korytarz wykopany przez człowieka, a dalej najzwyklejsze w świecie pomieszczenie. Wtedy mieli jeszcze baterie, a co za tym idzie sprawnie działające latarki, mogli oświetlić sobie ciemności, które niemal wylewały na zewnątrz. Znali swoje miasto i przypomnieli sobie co to za miejsce. Podziemny pub. O tym nie pomyśleli. Od razu pojawiło sie pytanie, dlaczego ktoś wydrążył tunel, przebijając się przez grube ściany kanałów. Po chwili uzyskali odpowiedz, wejście od strony ulicy było zawalone. Wyglądało na to, z ktoś kto wpadł na genialny plan dostania sie tutaj i zapewne też nocowania, albo sie wyprowadził albo latał z aniołkami. Od razu po dokonaniu odkrycia przytargali materace i pościele "z góry". Właz na zewnątrz znajdował sie całkiem niedaleko, a podziemny pub znajdował sie blisko centrum miasta. Kolega Drenara zdążył przenocować jedna noc, później już sie nie spotkali. Wyszedł i nie wrócił. Jak pech to pech.

Ostatnie kilkanaście dni przed zima Drenar zdążył ładnie sie urządzić tam w dole, coraz rzadziej wychodził na zewnątrz po jedzenie i inne mniej ważne rzeczy, mógł więcej gromadzić na miejscu, więc za każdym razem brał tyle ile tylko się dało, miał też swój własny stary plecak, który miał ze sobą kilka sekund przed wypadkiem. Jednak nastała ta pora roku, gdy bez ogrzewania ani ruszy. O elektrycznym nie pomyślał nawet przez sekundę, wiedział, że nic nie działa. W jego nowym domu był piec, gdzie mógłby palić weglem, był jednak w miarę rozsądny i ostrożny i nie chciał sie zaczadzić. Przemyślał sprawę i zrobił miejsca na ognisko zupełnie jak w lesie. To była kolejna zaleta pubu, że podłoga i ściany były kamienne. Do ognia był oczywiście potrzebny tlen, lecz z tym nie było problemów, dach pubu był w kilku miejscach dziurawy, dzięki czemu tez sam Drenar miał czym oddychać. I tak było cieplej niż w budynkach, tylko dlatego tam mieszkał. Przez pierwsze kilka nocy palił meblami, na ostatnią noc jednak zabrakło mu już drewna. Gdy obudził sie rano z tak zmarzniętymi palcami, ze przez pierwsze kilka sekund nie mógł nimi ruszyć, był przerażony. Myślał, ze zamarzł, na szczęście było to tylko zdrętwienie z zimna. Musiał zdobyć drewno na opał, nie zamierzał jednak ciąć drzew. Ludzie przed wypadkiem używali mało potrzebnych rzeczy do przetrwania takich jak drewno do kominka, było ono jednak bardzo przydatne w zaistniałej sytuacji. Drenar wiedział gdzie je znajdzie był jednak mały problem, droga nie należała do najbezpieczniejszych.

* * *

Ciemności zastały Crawlera w lodowatym bunkrze, gdy starał się znaleźć jakieś godne uwagi i sprzedaży drobiazgi. Poza paczką fajek i zapalniczką nie było tu nic działającego. A i zapalniczka niedomagała, o czym szabrownik zrazu się przekonał, chcąc zapalić. Niewątpliwą zaletą żelbetowego schronu było ciepło, jakie w nim panowało. Hermetyczne drzwi nie przepuszczały kul, zatem zimno nie było dla nich szczególnym problemem.
- Pingpong będzie wkurwiony – Powiedział w przestrzeń, unosząc peta do ust. – Że mnie nie ma.
- Pingpong już jest wkurwiony! – Dobiegł go z wentylacji piskliwy głos drugiego szabrownika. Po chwili krata z brzękiem spadła na betonową podłogę bunkra, potraktowana glanem Pingponga. – Pingpong już jest wkurwiony, bo dupek Crawler miał być na górze dwie godziny temu! – Brzęk wielu metalowych elementów oznaczał, że Pingpong zeskoczył z szybu wentylacyjnego na podłogę. – Kurwa. – Dorzucił na poczekaniu siadając obok Crawlera.
- Znalazłem fajki i zapalniczkę. – Mruknął murzyn, drapiąc swoją wełnianą baranicę. Prezent gwiazdkowy od Pingponga.
- Zajebiście. Dawaj sztacha.
- A nie masz?
- Jakbym kurwa miał, to bym się nie prosił, czarnuchu. – Warknął niższy szabrownik.
- Bierz i nie płacz. – Westchnął wyższy, podając kumplowi fajki. Pingpong wziął sztacha i zaciągnął się mocno.
- Przedwojenne. – Stwierdził tonem znawcy.
Rozmowę obu panów przerwał jakże wojenny wybuch w wentylacji. Na szczurowatego Pingponga posypało się nieco pyłu, Crawler zasypania uniknął.
- Ja pierdolę! – W ręku białego zjawiła się spluwa. Nieco podrasowany pistolet, z dłuższym magazynkiem i trybem ognia automatycznego. Crawler miał karabin i dość mało amunicji. – Skurwiele z góry, jebaki zatracone, pizdoklepce kozojebne! – Klął Pingpong, otrzepując się z pyłu. W zasadzie sporo mięchem rzucał, gdy nie było to potrzebne. Twierdził, że przed wojną studiował na jakimś uniwerku.
- Śmiecie? – Zapytał Crawler, nie przejmując się nastrojem towarzysza.
- E-eee. – Białas stanął na palcach, nasłuchując. Wyglądał teraz jak rasowy szczur. – Bombermani. To ci pokurwieńcy, którym sprzedaliśmy skrzynkę pocisków trzy dni temu. Ale ze Śmieciami to masz rację. Spuszczają im tęgi wpierdol.
- Nigdy nie lubiłem tych białasów. – Stwierdził Crawler, kładąc karabin na kolanach. Obaj nie wyszli stamtąd do rana. Pingpong miał z pięć zegarków na każdej ręce, ale każdy pokazywał inną godzinę. Tak czy inaczej, kiedy wyszli z żelbetowego bunkra wschodziło zimowe słońce, oświetlając przysypane bielą Gruzowisko. Tu i ówdzie dogorywały Śmiecie, ranne w potyczce z Bombermanami. Ci ostatni, jeśli już nie żyli, to leżeli nadzy. Przecież żaden szanujący się szabrownik nie pozwoli sczeznąć dobremu, zimowemu mundurowi!
Kurwa mać. – Oznajmił rzeczowo Pingpong.



"Poszło łatwiej niż myślałem" - pocieszył się sam w duchu. Teraz zostało mu tylko wydostać się z tego budynku, przejść przez skrzyżowanie, a później już tylko ciemną uliczką do końca. Przykucnął i jeszcze raz spojrzał przez okno, odsłonił palcami żaluzje. Z czwartego piętra mógł świetnie ocenić sytuacje. Wyglądało na to, że raczej nikogo dzisiaj nie spotka. Wstał i skierował się drewnianymi schodami w dół. Były "dziurawe", więc Drenar musiał być ostrożny. Gdy znalazł się na dole upewnił się ostatni raz, że nie napotka niespodziewanych gości. Nic. Słychać było tylko wyjący wściekle wiatr. Zbliżała się noc, ciemnogranatowy płaszcz ozdobiony licznymi gwiazdami powoli zakrywał niebo. Dopiero teraz Drenar rozpoznał jak ślisko jest na ulicy, światło księżyca odbijało się od cienkich warstw lodu. Otworzył jak najciszej drzwi i wybiegł na ulice. Dysząc biegł na drugą stronę. Mała czarna postać mknęła między wysokimi budynkami dawnego miasta. Gdy tylko wbiegła do ciemnej wnęki, która była jego celem odetchnęła z ulgą. Drenar jeszcze chwilę odczekał, aby uspokoić oddech, wyjrzał ostatni raz zza rogu i ruszył dalej. Być może tylko dzięki nadmiernej, czasem głupiej, ostrożności przetrwał. Miejsce było ciche, nawet wiatr nie miał tutaj wstępu, słychać było tylko jego dudnienie, gdzieś jakby w innym pomieszczeniu. Uliczka była bardzo wąska, po prawej stronie znajdowały się tylko betonowe ściany lub blaszane garaże, po prawej dziesiątki małych sklepików, prawie wszystkie z powybijanymi szybami. Sklep do którego zmierzał Drenar był na samym końcu. Im dalej szedł tym trudniej było mu pokonać drogę, sterty desek, gruzów i setki nikomu już nie potrzebnych rzeczy walały się mu pod nogami. Gdy zobaczył wyrastający mur, wiedział, z jest blisko. Przeskoczył przez ostatnia kupę gruzu i stanął przed spróchniałymi drzwiami. Widać było, ze nawet przed wypadkiem takie były. Sięgnął do plecaka i wyciągnął łom. Poszło szybko. Pomieszczenie było o wiele ciaśniejsze niż to które pamiętał, głównie pewnie przez bałagan, który panował na miejscu. Po lewej stronie była lada, na której leżała kasa zgnieciona przez strop oraz schody. To była jedna z tych ulic wypełniona sklepami, gdzie na parterze właściciele prowadzili działalność a na piętrze spali. Po prawej stronie znajdowało sie tylko okno. Śmiesznym było ze do okna z drugiego budynku dzieliło je może dwadzieścia centymetrów. W sklepie było jeszcze pomieszczenie na wprost o Drenara, gdzie zapewne składowano to co go interesowało. Wszedł powolnym, zataczającym się krokiem do środka. Uśmiechnął się na widok tego czego szukał. Było cholernie ciemno, więc pakował trochę na oślep. Znajdowało się tutaj też trochę starych gazet, które byle jak złapał i wrzucił do plecaka. Następnie zaczął pakować brykiety. Wyjątkowo przydatna rzecz dla kogoś takiego jak on. Ładował jeden o drugim, gdy nagle poczuł łapiąc, jak mu sie wydawało za kolejną kostkę, poczuł zimną ludzką skórę. Złapał czyjaś rękę. Od razu ja odrzucił jak oparzony i cofnął się do tylu z przyspieszonym tętnem. Postać jednak się nie ruszyła. "Kurwa!" - krzyknął lekko obłąkanym głosem i kopnął umarlaka z całej siły między żebra. Nie miał ochoty nawet go przeszukiwać, nie czuł się już tutaj bezpiecznie, załadował to czego potrzebował i wyszedł z powrotem na ciemną uliczkę, tym razem biegnąc.

* * *

Farmer spojrzał na dziewczynę z gangu Śmieci bardzo krytycznie. Naturalnie ona – naćpana przedwojenną herą i marihuaną – nie mogła widzieć jego czerwonych oczu, zza czarnych okularów.
- Więcej? – Powtórzył, opierając się plecami o rozłupaną ścianę elektrowni.
- Taaaa, panie śliczny. – Odparła mu przećpanym głosem, chwiejąc się nieco. Handlarz spojrzał w bok, zaciskając usta. – Szef kazaaaaaał miiii...
Długowłosy, szpakowaty mężczyzna uciszył ją ruchem smukłej dłoni. Wydawał się być zupełnie z innej bajki... Nikt by nie pomyślał, że to właśnie legendarny Farmer! Człowiek mający najlepsze prochy w całym Gruzowisku! I nikt nie wiedział, skąd je ma.
- Powiedz przywódcy Twego stada, dziecinko, żeby sam pofatygował się do mej samotni. – Uczynił gest, jakby dyrygował orkiestrą i nakazywał jej milczenie. – A teraz możesz już odejść.
- Alee... Al... A... Aleeeee...
- Audiencja skończona. – Chłodny, spokojny głos Farmera odbił się echem od zrujnowanych ścian.
„Na Boga. – Pomyślał handlarz, patrząc za oddalającą się chwiejnie dziewczyną. – Z jakimi pomyleńcami muszę pracować...? Chociaż... Śmieciom można wszystko wcisnąć i powiedzieć, że to narkotyki. Podobno kiedyś dealerzy dodawali mąki do kokainy, by jej więcej było. I ludzie to kupowali. Ale wtedy mąki było dużo. Ech. Bóg pokarał nas, zaiste.” – Po czym tykowaty mężczyzna oddalił się do starego biura, w którym urządził mieszkanie. Laboratorium mieściło się w piwnicy, dla własnej wygody i bezpieczeństwa. W oknie Farmer zamontował cekaem, kupiony od Bombermanów w zamian za dostawy gazów bojowych, które pomogłyby im w walce z mutantami i Śmieciami. Łóżko także było od Bombermanów. Biurko już tu stało, do tego w nienaruszonym stanie. Ściany tej nadbudówki były dosyć grube, widać miały chronić kierownika w środku na wypadek strajku robotników, czy czegoś podobnego. W rogu skromnego mieszkania stał staromodny, brzuchaty piecyk na węgiel i drewno. Tego ostatniego było pod dostatkiem w Gruzowisku. Węgiel znajdowali, co poniektórzy szabrownicy i wymieniali go na prochy. Głównie ci nie zrzeszeni przez gildię, bo Gildia Szabrowników miała pewne standardy, według których członkom nie wolno było ćpać. Handlować prochami – owszem. Ale nie brać.
Tak więc Farmer wszedł po metalowej drabinie pożarowej na górę swej małej wieży i od razu odciął się od świata. Zamknął wzmocnione blachą drzwi, zasłonił okno kawałkiem plandeki, kupionym od Bombermanów. Wycieraczka była tak na dobrą sprawę szmatą leżącą pod drzwiami i uszczelniającą je nieco. Farmer zdjął swoje buty i zrazu ułożył się na pryczy. Pierzynę uszył sobie sam, z kawałków starych ubrań, które wypełnił gąbką. Cieplutko jak w uchu. Miał też palnik, który służył mu jako lampka nocna. Chodził na alkohol, a ten łatwo było uzyskać. Taaak... Farmer mógł się pochwalić jednym z najlepszych mieszkań, jeśli chodzi o Gruzowisko.

* * *


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Corey dnia Czw 21:17, 17 Sty 2008, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.blastwavepst.fora.pl Strona Główna -> Świat Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB :: phore theme by Kisioł. Bearshare